Złoto pustyni czyli objazdówka po zachodzie USA

Nasza wymarzona i wytęskniona podróż do USA trwała równo 3 tygodnie. Zrealizowaliśmy ją na przełomie czerwca i lipca. Przyznaję, o tej porze roku w tym regionie było naprawdę gorąco .☀️🔥 Wszystko jest jednak do przeżycia. 😉  Deszcz padał dosłownie jeden raz. 🌧 Było też bardzo intensywnie, odwiedziliśmy 7 stanów, 11 parków narodowych (poświęcając na każdy maksymalnie jeden dzień i było to niestety mało) 3 stanowe, 1 plemienny. Z większych miast zobaczyliśmy: Los Angeles, Las Vegas, Salt Lake City i San Francisco. Przejechaliśmy ponad 7 tysięcy kilometrów. Wróciliśmy zmęczeni i zadowoleni, pełni wrażeń i wysyceni na maksa wspomnieniami pięknych miejsc. Trasę mieliśmy wstępnie zaplanowaną a noclegi zarezerwowane tylko na pierwszy tydzień (korzystaliśmy z dwóch aplikacji: booking.com i hotels.com). Założyliśmy, że nie wiemy dokładnie jak podróż się potoczy i czy planów nie trzeba będzie zmieniać w trakcie. I to było dobre założenie.

 

Fot. Grand Prismatic Spring, Yellowstone National Park

 

DZIEŃ 1 LECIMY ! ✈️

W podróż wyruszyliśmy z Warszawy, skąd polecieliśmy do Helsinek, a stamtąd do Dallas (Finnair). Naszym lotniskiem docelowym było LAX (Los Angeles), gdzie dotarliśmy lecąc z American Airlines po około 20h podróży. My dotarliśmy a nasze bagaże niestety nie. Tak to bywa niestety przy łączonych lotach, gdzie czasu między kolejnymi lotami jest niewiele. Na miejscu czekał na nas jeszcze proces zgłoszenia zaginięcia bagaży i długa kolejka do „baggage claim”. Na szczęście z odbiorem wypożyczonego auta 🚗poszło dużo sprawniej. Polecamy Alamo, byliśmy pod wrażeniem organizacji i skali działania tej wypożyczalni. 😊 Na koniec dnia, zmęczeni i bez bagaży, dotarliśmy do naszego hotelu w Venice Beach.



 

DZIEŃ 2 LOS ANGELES, Kalifornia

Wybór Venice jako miejsca naszego pobytu w LA to była dobra decyzja. Nie przepadamy za zgiełkiem dużych miast. Zależało nam przede wszystkim na odpoczynku po podróży, przywyknięciu do nowego czasu i złapaniu oddechu przed objazdówką. Z Venice blisko jest do lotniska, do plaży i do słynnej Santa Monica. Polecamy też spacer pomiędzy tutejszymi kanałami (jak na Wenecję przystało😊 ). Cudowny klimat tego miejsca na długo pozostaje w pamięci.  Jako, że była niedziela mogliśmy też na spokojnie, bez większych korków przyzwyczaić się do jeżdżenia tutaj i do naszego nowego, wypożyczonego auta. Wybraliśmy się na przejażdżkę do Hollywood i na wzgórze z Obserwatorium Griffith, skąd roztacza się niezapomniany widok na LA. Wieczorem udało nam się odzyskać bagaże. Na lotnisku już ich nie było. Były w firmie, która rozwozi je po LA. Jak miło móc się przebrać w świeże ciuchy. 😊




Fot. Los Angeles skyline i Santa Monica 

DZIEŃ 3 VENICE BEACH I SANTA MONICA, Kalifornia

Będąc w Venice warto odwiedzić tutejszą marinę, pobliską Santa Monica, poczuć klimat tutejszego mola i zobaczyć miejsce, gdzie kończyła się kiedyś słynna trasa Route 66. Z Santa Monica do Venice prowadzi przez środek szerokiej plaży wybetonowana ścieżka, gdzie można wybrać się na spacer, bieganie albo przejażdżkę rowerową. Wielu wrażeń dostarcza też spacer wzdłuż Venice Broadwalk. Być może zobaczycie filmowców, którzy w okolicy lubią kręcić sceny do filmów lub seriali. Niestety widać tu też wielu bezdomnych, takie są niestety realia dużych, amerykańskich miast. Warto mieć świadomość, że tutejsze plaże spowija często gęsta mgła a powietrze jest chłodne, woda w oceanie też. Niebo przejaśnia się najczęściej późnym popołudniem. Mgła nie chroni przed promieniowaniem słonecznym, pamiętajcie o kremie z filtrem. 😊

 

Fot. Drzewo Jozuego, Key View point, Joshua Tree National Park

DZIEŃ 4 JOSHUA TREE NATIONAL PARK, Kalifornia

Ruszamy, przed nami 2 h drogi, ruch na autostradach duży, trzeba uważać. Docieramy do motelu położonego nieopodal pierwszego parku, który chcemy odwiedzić- Joshua Tree NP. Jest bardzo słonecznie, gorąco i sucho, jak to na pustyni. Postanawiamy odpocząć nieco po podróży, zjeść coś i późnym popołudniem wyruszamy do parku. Na wjeździe kupujemy tzw annual pass: America the Beautiful, który kosztuje 80 $ (za auto, max 4 osoby) i uprawnia nas do wstępu do wszystkich parków narodowych w USA. Wszędzie wokół fotogeniczne drzewa Jozuego , piękna przyroda, choć sucha i dość uboga. To co ważne na pustyniach- trzeba pamiętać o regularnym nawadnianiu. Zmierzamy do pięknego miejsca- Keys View, skąd roztacza się rozległy widok, aż po Dolinę Coachella. Tak bardzo nam się tu podoba, że zostajemy do zachodu słońca. Później zatrzymujemy się jeszcze w kilku miejscach, robimy zdjęcia, atmosfera parku jest niesamowita- bezkresna cisza i przyroda. Trafiamy też do jednego z bardziej popularnych punktów- Skull Rock to skała przypominająca swoim kształtem czaszkę. Mimo, że słońce już zaszło, miejsce robi na nas niesamowite wrażenie. Jest naprawdę klimatycznie i chciałoby się zostać tu na dłużej.


Fot. Zabriskie Point, Death Valley National Park

DZIEŃ 5 DEATH VALLEY, Kalifornia/Nevada

Kolejnego dnia naszym celem jest Dolina Śmierci. Wyruszamy z Joshua Tree i przez ponad 4h jedziemy praktycznie non stop przez pustynię. Na pustyni Mojave naszą uwagę przyciągają „wirki” czyli tzw wiry pyłowe tworzące się wówczas, kiedy niebo jest bezchmurne a powierzchnia ziemi bardzo nagrzana. Cieszymy się ich obserwowaniem jak dzieci. Na jednym z przystanków nasz główny kierowca dostaje takim wirkiem po oczach. 😊 Jest naprawdę gorąco, 🔥termometr w aucie wskazuje ponad 40 stopni. Po drodze zatrzymujemy się na jedzenie w miejscowości Baker. Jest tu najwyższy termometr na świecie, postawiony na pamiątkę najwyższej temperatury odnotowanej w Dolinie Śmierci 10 lipca 1913 roku: 57 stopni . Temperatura w parku narodowym jest niewiele niższa- nasz termometr w aucie pokazuje w różnych miejscach między 49 a 53 stopnie, a są już godziny późno popołudniowe, koło 18. Jak wychodzę z auta mam wrażenie, że ktoś ze wszystkich stron dmucha na mnie wielkimi, gorącymi suszarkami. O dłuższych przechadzkach poza autem nie ma mowy. W okolicach budynku informacji turystycznej, w Furnace Creek odwiedzamy miejsce, gdzie wydobywano niegdyś borax, naturalny, ekologiczny środek czyszczący. Największe wrażenie robi na nas trasa widokowa- Artists Palette. Skały mają tutaj niewiarygodnie piękne kolory, od seledynu, poprzez turkus aż po róż, fiolet i pomarańcz. Robimy krótki spacer doliną Golden Valley. Na początku trasy stoi wielki czerwony znak z napisem DANGER i informacją, że ze względu na ekstremalne temperatury odradza się przechadzki doliną po godz. 10.00. I co ciekawe - napisy są w kilku językach, m.in. po polsku. Zahaczamy też o Zabriskie, popularny punkt widokowy. Widok ze wzgórza jest faktycznie spektakularny, słońce powoli chowa się za góry. Na punkcie nie ma jednak turystów obserwujących zachód słońca, pustki. Po zachodzie jest nadal gorąco. Pewnie temperatura obniży się wraz z kolejnymi godzinami. Jest już późno zatem jedziemy do Pahrump, gdzie spędzamy kolejną noc.






Fot. Death Valley: Artists Palette i wejście do Golden Valley

DZIEŃ 6 LAS VEGAS, Nevada

Z Pahrump, przyjemnego miasteczka w Nevadzie do Las Vegas jest relatywnie blisko, niewiele ponad godzinę drogi. Do celu docieramy szybko, po drodze robimy jeszcze zakupy w Walmarcie. 😊 Muszę przyznać, że Vegas po prostu nie lubię, nie będę się więc tu rozpisywać. Byłam tu wiele lat temu, w 1997 roku. Miasto już wtedy było bardzo komercyjne, a teraz jest dużo bardziej. Oczywiście domyślam się, że są osoby, które dobrze się tu czują i są w stanie spędzić w Vegas fajny czas. Mi podobały się pokazy fontann w hotelu Bellagio (po zmroku odbywają się co 15 minut, są krótkie, jednak mimo wszystko warto) i klimacik hotelu Venetian Resort. Jednej i drugiej atrakcji nie było w Vegas jak byłam tu ostatnim razem.


 

Fot. Zapora Hoovera i osiołek na Route 66 nieopodal Oatman


DZIEŃ 7 ZAPORA HOOVERA , OATMAN I WILLIAMS, Arizona

Z ulgą opuszczamy Vegas i kierujemy się w stronę Grand Canyon National Park. Po drodze podziwiamy ogromną zaporę wodną Hoover Dam i trochę nadkładamy drogi, żeby odwiedzić klimatyczne, westernowe miasteczko Oatman. Do miasta dojeżdżamy malowniczym odcinkiem Route 66 wijącym się wśród gór. Do naszego auta zaglądają osiołki. To element charakterystyczny dla tego miejsca i podobno pozostałość po tutejszych poszukiwaczach złota. W miasteczku można obejrzeć symulowaną strzelaninę, choć my nie mieliśmy tego szczęścia. W sieci można znaleźć różne informacje co do godzin widowiska, które trochę rozminęły się z rzeczywistością. Czytałam też, że jak jest gorąco wolontariusze nie zawsze mają ochotę na zabawę w strzelankę. Być może trafiliśmy w ten właśnie dzień. 😊 W Oatman jest kilka klimatycznych sklepików, małe muzeum- dawna kopalnia złota (cudowny chłodek i ulga od upału) i drewniane chodniki, z zadaszeniem chroniącym przed słońcem. Warto było zboczyć z trasy, żeby zobaczyć to miejsce. Tuż przed zachodem słońca docieramy do naszego noclegu i kolejnej magicznej miejscowości na trasie 66- Williams.


 

DZIEŃ 8 WIELKI KANION KOLORADO, Arizona

Wielki, przestrzenny, niezmiennie piękny i robiący ogromne wrażenie- Wielki Kanion Kolorado. Tak się złożyło, że do jednej z największych atrakcji docieramy w sobotę, tak wyszło. W USA, w najbardziej popularnych miejscach ceny noclegów w weekend się podwajają. Pamiętajcie o tym przy planowaniu trasy. 😊 Dodatkowo na wjeździe do parku są spore kolejki, my staliśmy pół godziny. Podziwiamy kanion z kilku punktów widokowych. Parkujemy auto przy „visitor center” i zaczynamy od Mather Point. Chcemy też poczuć wnętrze kanionu i wybieramy się na dwugodzinny trekking do Ooh Aach Point. Żeby tam dotrzeć, trzeba podjechać autobusem tzw shuttle bus (linia pomarańczowa, jeśli dobrze pamiętam) do South Kaibab Trailhead. Trekking mimo, że nie jest długi to daje nam w kość. Mamy ze sobą wodę choć okazuje się, że odrobinę za mało. Jakby nie patrzeć to jest pustynia. Widok z Ooch Aach wynagradza mimo wszystko trud wędrówki. Później odwiedzamy jeszcze Duck on a Rock Viewpoint, Grandview Point i na koniec podziwiamy zachód słońca w Moran Point. Kanion jakby uzależniał. 😊 Ciężko się stamtąd wyrwać. Noc spędzamy w miejscowości Page.


 Fot. Horseshoe Bend


DZIEŃ 9 HORSESHOE BEND I BUCKSKIN GULCH, Arizona, Utah

W planach mamy osławiony Kanion Antylopy i tu daje znać o sobie niezbyt gruntowne przygotowanie do podróży. Okazuje się, że wycieczki do kanionu są tylko z przewodnikiem i są wyprzedane na tydzień do przodu. Indianie z firm organizujących zwiedzanie kanionu sugerują, żebyśmy przyjechali następnego dnia o 6, wówczas ustawi się kolejka i być może coś się jeszcze uda załatwić, może coś się zwolni. Przy okazji orientujemy się, że ceny biletów są po prostu kosmiczne- 135 $ za osobę. Obrażamy się na Kanion Antylopy. Zgodnie z planem udaje nam się odwiedzić cudowne miejsce, przyznam, ze moje wymarzone, zakole rzeki Colorado: Horseshoe Bend. Od parkingu potrzebujemy przejść jeszcze kawałek, około kilometra. Jest bardzo ostre słońce i upał, widok wszystko nam wynagradza, zakole jest cudownie oświetlone, padającymi z góry promieniami słońca. ☀️ W motelu w Page spotkaliśmy Polaków, którzy zasugerowali nam, żeby zamiast kanionu Antylopy odwiedzić kanion w Buckskin Gulch, równie ciekawy, a jednak dużo mniej komercyjny. Kolejny nocleg mamy w Kanab, więc w sumie jest po drodze. Zaglądamy jeszcze do Visitor Center tuż obok zapory Glen Canyon, rzucamy okiem na Lake Powell i jedziemy dalej. Około 20 km do parkingu trzeba pokonać drogą szutrową. Jeśli pada- wycieczka tam nie jest dobrym pomysłem. Droga do kanionu jest dosyć męcząca, pustynia daje się nam we znaki. Mamy ze sobą wodę💧 choć i tak jest ciężko, mimo, że to już końcówka dnia. Kanion jest urokliwy, podobał nam się bardzo. Po przyjeździe do Kanab orientujemy się, że w okolicy kanionu jest cudownie fotogeniczne miejsce zwane „Wave”. Chyba już nie wystarczyłoby nam sił na to, żeby tam dojść. Dodatkowo trzeba mieć pozwolenie (zdobyte w loterii) i podobno są tam częste kontrole. 


 Fot. Bryce Canyon, Inspiration Point

DZIEŃ 10 BRYCE CANYON NP ,Utah

W Kanab zostajemy na dwie noce. Pierwsza upływa nam pod znakiem fajerwerków, zbliża się 4 lipca. Postanawiamy zrobić dzień niepodległości 😉 i po trudach poprzedniego dnia, spędzonego w dużej mierze na pustynnych wycieczkach dajemy dzieciom wybór- jadą z nami do Bryce Canyon albo zostają w motelu. Wybierają to drugie. 😊 Bryce Canyon, cudowna, wielowymiarowa czerwoność. Żadne zdjęcie nie jest w stanie oddać jego piękna. To trzeba po prostu zobaczyć. Robimy sobie mały trekking trasą zwaną Navajo Loop która zaczyna się przy Sunset Point. Zejście do kanionu to w moim odczuciu obowiązkowy element wizyty w Bryce. Polecam gorąco. Wycieczkę można sobie przedłużyć, kończąc trasę przy Sunrise Point. My wybraliśmy krótszy wariant ze względu na upał. Warto też odwiedzić inne punkty widokowe: Rainbow Point, Inspiration Point i Natural Bridge.

 

Fot. Zion National Park, Riverside walk

DZIEŃ 11 ZION NATIONAL PARK ,Utah

Zion to przecudne biało-ceglaste góry, wodospady, strumienie i piękna przyroda. Mój mąż do dziś pozostaje pod ogromnym wrażeniem tego parku, ja w sumie też, choć zobaczyliśmy zaledwie maleńki jego kawałek. Największą atrakcją parku jest Zion Canyon, po którym można poruszać się autobusami wahadłowymi. My zdecydowaliśmy się pojechać autobusem do końca (Temple of Sinawava) i przejść Riverside Walk. Pod koniec trasy czeka na turystów super niespodzianka na upalne dni- brodzenie w rzece, można nawet po pas. Oczywiście skorzystaliśmy. Warto mieć buty, które się do tego nadają, chodzenie boso po ostrych momentami kamieniach nie wchodzi w grę. Zion to park, w którym najtrudniej było nam znaleźć miejsce na parkingu. Krążyliśmy wokół koło 20 minut. To jedno z tych miejsc, gdzie lepiej dotrzeć w miarę rano.


 Fot. Monument Valley

DZIEŃ 12 MONUMENT VALLEY, ARCHES NATIONAL PARK, Arizona, Utah

Do końca zastanawialiśmy się czy Monument Valley, położony w rezerwacie Indian Navajo, to dobry pomysł. Ostatecznie jak spojrzycie na mapę to miejsce nieco komplikuje sprawę, po prostu nie jest po drodze. Trudno zaplanować trasę, jeśli chce się zobaczyć wszystkie te atrakcje, które były na naszej „bucket list”. Jakoś jednak czułam, że warto. No i warto, przynajmniej w moim odczuciu, bo przecież każdy jest inny i każdy coś innego lubi. I różne mamy nastroje. Czasem jesteśmy bardzo zmęczeni i nic nam się nie chce, a czasem wprost przeciwnie i kupa kamieni może urosnąć w naszej głowie do rangi cudownej atrakcji turystycznej bo akurat endorfiny nam się pobudziły z jakiegoś powodu. 😉 Podsumowując – najładniejsze zdjęcia, które zrobiliśmy w trakcie wyprawy jakimś trafem są właśnie z Monument Valley. Bezsprzecznie jest to niezwykle fotogeniczne miejsce. Nie ma tam zbyt dużo turystów (przynajmniej nie było wtedy, kiedy my tam byliśmy), cisza, spokój, zapach wilgotnej pustyni (akurat było po deszczu), czerwone piaskowce, przyroda i my. Po zobaczeniu MV warto jadąc na północ zatrzymać się na ”Forest Gump Point”. To miejsce ma tez swój klimacik. To tu Forest stwierdził, że jest już zmęczony biegnięciem i potrzebuje zawrócić, do domu. 😊Na koniec dnia tuż przed zachodem słońca, jako, że nocowaliśmy w Moab, postanowiliśmy zrobić mały rekonesans w Arches National Park. To był dobry pomysł, nie było już kolejki na wjeździe do parku no i było przyjemnie ciepło. Żałowaliśmy tylko, że nie wpadliśmy wtedy na pomysł, żeby zrobić mały trekking do Delicate Arches. Czemu? Ze względu na przyjemną temperaturę. Jak człowiek jednak zmęczony to nie zawsze jest w stanie racjonalnie myśleć.

Fot Canyonlands National Park

DZIEŃ 13 CANYONLANDS NP I ARCHES NP., Utah

Arches National Park jest dość oblegany, są spore kolejki na wjeździe no i trzeba zarezerwować wcześniej w systemie wjazd do parku o określonej godzinie ( tak jest w szczycie sezonu). Niestety nie wiedzieliśmy o tym, nie sprawdziliśmy. To pierwszy park, w którym byliśmy, gdzie taka rezerwacja była konieczna. Wtopiliśmy przez to trochę czasu bo staliśmy w kolejce po czym ranger poprosił o zawrotkę i zrobienie rezerwacji, jest tam też niewielka opłata, zdaje się 2 $.  Postanowiliśmy też, że skoro tak to do Arches pojedziemy później, a w międzyczasie „skoczymy” do Canyonlands. Ten park jest bardzo malowniczy, chwilami przypomina odrobinę Grand Canyon, ogromne przestrzenie i kaniony w różnych odcieniach czerwonego i brązowego. Pamiętam, ze czytałam gdzieś na blogu, żeby planować odwiedzenie 1 parku dziennie, nie więcej. I tu się zgodzę w 100%. Po drodze zahaczyliśmy jeszcze o bardzo malownicze miejsce widokowe o ciekawej nazwie, związanej z wydarzeniami które miały tu miejsce wiele lat temu- Dead Horse Point, gdzie zginęło sporo koni. Z tego miejsca można zobaczyć piękne zakole rzeki Colorado wijące się pomiędzy kolorowymi skałami i kanionami. No i czekał nas jeszcze Arches National Park. O ile w Canyonlands było przyjemnie ciepło, o tyle w Arches było fatalnie gorąco i duszno. Były ambicje, poza odhaczeniem punktów widokowych, żeby zrobić trekking. W tych warunkach zdobyliśmy się jednak tylko na krótką wędrówkę do punktu widokowego na Delicate Arches. Ufff…jeszcze dziś na wspomnienie robi mi się duszno…

Fot. Antylope Island i Wielkie Jezioro Słone

DZIEŃ 14 SALT LAKE I ANTYLOPE ISLAND, Utah

Kolejny dzień, kolejne wrażenia. Poprzedzającą noc spędziliśmy na przedmieściach Salt Lake City. Na zwiedzanie samego centrum miasta jakoś nie mieliśmy zbytnio ochoty. Wystarczył nam rzut oka z autostrady. Za to mieliśmy chęć zobaczyć Wielkie Jezioro Słone. Jest to drugie, po Morzu Martwym, najbardziej zasolone jezioro świata. Wybór padł na park stanowy : Wyspa Antylopy. Już sam wjazd na wyspę intryguje. Jest to ponad 10 kilometrowa droga, poprowadzona groblą nad wysychającym jeziorem. Przy grobli zaobserwować można duże skupiska ptaków, a na samej wyspie- bizony i antylopy widłorogie. Od tych ostatnich pochodzi nazwa wyspy. Bizonów niestety nie udało nam się namierzyć, poza pomnikowym, tuż przy wjeździe na wyspę. 😉 Wokół wielkie preriowe, trochę pofałdowane przestrzenie. W powietrzu czuje się sól. Znów żar leje się z nieba, bezchmurne niebo, gorąco i sucho. I znowu pozwoliliśmy sobie na niezbyt długą wędrówkę, na więcej po prostu nie było sił. Jedziemy w góry Teton, tam mamy kolejny hotel. Nocujemy w ośrodku narciarskim Grand Targhee Resort, a stamtąd już rzut beretem (no prawie 😊) do Yellowstone.


 Fot. Morning Glory Pool , Yellowstone National Park

DZIEŃ 15 GRAND TETON I YELLOWSTONE, Wyoming, Montana

Przed wyjazdem i w trakcie cały czas nie miałam pewności czy damy radę odwiedzić Yellowstone. Co tu dużo mówić, ten park jest znacznie oddalony od głównych atrakcji, które chcieliśmy zobaczyć typu Grand Canyon czy Death Valley. Wyjeżdżamy z naszego ośrodka raniutko, po drodze przejeżdżamy przez Grand Teton National Park- przecudne góry, wraz z najwyższą Grand Teton, których szczyty odbijają się w tafli tutejszych jezior. Na okolicznych łąkach żerują antylopy. Świeci słońce. Jest pięknie, aż żal, że nie możemy zatrzymać się na dłużej. Jest sobota, spodziewamy się kolejki na południowym wjeździe do Yellowstone. Przecieramy jednak oczy ze zdumienia- na „bramkach” nie ma żadnego samochodu. Chwilę przed naszą wizytą były spore ograniczenia wjazdowe, miesiąc wcześniej była tu powódź, która zniszczyła wiele dróg. Co ciekawe, w tym roku park obchodzi swoje 150 lecie. Został założony w 1872 roku, jako pierwszy , narodowy park na świecie. Jest ogromny i piękny. Nie jestem w stanie słowami opisać jego wyjątkowości. To trzeba zobaczyć. Podziwianie parku zaczynamy od starego, poczciwego Old Faithful, gejzera, który wybucha regularnie, mniej więcej co półtorej godziny. Na stronie parku podawana jest przybliżona godzina kolejnego „pokazu”. Wokół gejzera ławeczki, wszyscy grzecznie czekają, kapelusze i czapki na głowach, słońce praży. Czuję się trochę jak na pokazie wyścigów konnych. Old Faithful z jednej strony robi wrażenie a z drugiej odrobinę rozczarowuje, spodziewaliśmy się nieco bardziej spektakularnej erupcji. Wybieramy się na przechadzkę wzdłuż rzeki Firehole, która usiana jest gorącymi żródłami, gejzerami i basenami. Tu jest już dużo ciekawiej. Miejsce obfituje w spektakularne widoki, barwy, zapachy i odgłosy. W końcu jesteśmy w kalderze wulkanu. Zachwycają różnokolorowe ptaki, roślinność, kwiaty i motyle. Największe wrażenie robi na mnie urocze gorące źródło zwane Morning Glory Pool i po drugiej stronie trasy- grupa źródełek Biscuit Basin. Odwiedzając Yellowstone nie sposób pominąć zachwycającej, pocztówkowej atrakcji – Grand Prismatic Spring. Można obejrzeć ją z bliska lub z punktu widokowego nieco powyżej. W planach mieliśmy jeszcze Wielki Kanion Yellowstone ale ostatecznie po przeliczeniu, że to dodatkowe 3h drogi, zrezygnowaliśmy z tej atrakcji. Na ten park zdecydowanie warto przeznaczyć więcej niż jeden dzień. Wybraliśmy na drogę powrotną zachodnią bramę parku i zatrzymaliśmy się na jedzenie w pobliskim miasteczku West Yellowstone (co ciekawe już w stanie Montana). Następnie zmęczeni i zadowoleni, a może nawet zachwyceni wróciliśmy w góry Teton.

Fot. Shoshone Falls

DZIEŃ 16 TWIN FALLS, Idaho

Skoro zachciało nam się ruszyć ostro na północ, czekała nas jeszcze droga powrotna. Postanowiliśmy „wziąć” ją na dwa razy, czyli z noclegiem pośrodku. Przypadkowo analizując drogę wypatrzyłam na mapie ciekawą nazwę miasta – Twin Falls. Okazało się, że są tam urokliwe wodospady Shoshone Falls, zwane Niagarą Zachodu. Takiej atrakcji nie mogliśmy przegapić. Dane nam było zobaczyć nie tylko piękne wodospady, mgiełki tworzące tęcze,🌈 motyle 🦋 ale też świstaka, spacerującego wśród skał. Przechodząca pani widząc, że wzbudza on nasze zainteresowanie uświadomiła nam, że jest ich w okolicy dużo i że nie są lubiane bo robią sporo szkód w tutejszych ogrodach.  😊

Fot. zadymiony widok na Yosemite Valley

 

DZIEŃ 17 YOSEMITE, Kalifornia

W drugiej połowie kolejnego dnia, po długiej podróży przez pustynne, bezludne tereny Nevady docieramy do Yosemite. To kolejny park, do którego trzeba mieć rezerwację na wjazd w szczycie sezonu i to z wyprzedzeniem, nawet tygodniowym. Jak się zorientowaliśmy, że tak jest, wszystkie wejściówki na interesujące nas dni już się rozeszły. Park leży w dość bliskiej odległości od San Francisco i co tu dużo mówić, jest oblegamy. Było jeszcze jedno wyjście z całej sytuacji- wejściówki nie są wymagane po godz. 16 . Zatem tuż po 16 zameldowaliśmy się na wjeździe. Wycieczka zapowiadała się interesująco: przed nami czyste niebieskie niebo, w oddali majaczące szczyty. Co prawda czytaliśmy o pożarach w okolicy jednak nie przewidzieliśmy jednej rzeczy. Po przejechaniu kilkunastu kilometrów niebo zmieniło swój kolor na szary, trudno było dostrzec zamglone skały i góry, a w powietrzu czuć było swąd dymu. Pożary trawią Kalifornię każdego lata, to dość typowe zjawisko dla tego regionu i także dla parku Yosemite: fire season. Dodatkowo droga przez park była remontowana, ruch wahadłowy i korek, no i jeszcze zmęczenie- to wszystko nam nie pomagało.  Jako cel obraliśmy Dolinę Yosemite i punkt widokowy Tunnel View. Zadymienie mimo, że utrudniało podziwianie pionowych ścian tutejszych gór, to dodawało pewnego rodzaju tajemniczości i magii.

 

Fot. Kalifornijski koliber, Walnut Creek


DZIEŃ 18 WALNUT CREEK, Kalifornia

Noc spędzamy w urokliwym miasteczku Sonora, założonym przez meksykańskich górników w czasie Gorączki Złota. Kręcono tu wiele filmów między innymi Powrót do Przyszłości. Robimy sobie krótki spacer po mieście a następnie kierujemy się w stronę San Francisco. Nie jest łatwo wydostać się z Sonory. Okazuje się, że w okolicy wybucha kolejny pożar i policja informuje nas, że przejazdu nie ma. Szukamy objazdu. Po drodze mijamy urokliwe winnice i plantacje wiśni. Wjeżdżamy na ruchliwą autostradę, wszystko wskazuje na to, że wracamy do amerykańskiej cywilizacji, którą opuściliśmy 2 tygodnie wcześniej. Docieramy do bardzo przyjemnego miasteczka na przedmieściach San Francisco- Walnut Creek. Mieszka tu kolega mojego męża, który zaprosił nas do siebie. Jest niezwykle miło. Tak bardzo stęskniliśmy się za domową atmosferą. W ogródku czeka na nas niezwykła atrakcja- kolibry.🐦 Nie możemy się na nie napatrzeć, a nasz aparat rozgrzewa się do czerwoności. 😊


 Fot. Golden Gate Bridge, San Francisco

DZIEŃ 19 SAN FRANCISCO

Chyba nie przesadzę jeśli nazwę San Francisco jednym z najpiękniejszych miast na świecie. Strome uliczki, charakterystyczne tramwaje i mosty: Golden Gate Bridge i Bay Bridge, wyspa Alcatraz, wszystko to warte jest zobaczenia. Mieliśmy okazję podziwiać także tutejszą przyrodę - niezwykłe kwiaty i ptaki takie jak chociażby czaple czy pelikany, były też żółwie.🐢 Warto odwiedzić rozległy i ciekawy park Presidio of San Francisco, z pomnikiem i fontanną Yody. Duże wrażenie zrobił też na mnie pobliski, monumentalny Palace of Fine Arts wraz z okalającym go parkowym terenem. No i dość komercyjny niestety Pier 39. Mimo wszystko warty zobaczenia ze względu na wylegujące się tuż obok lwy morskie. Będąc tu 25 lat temu widziałam ich niezliczone ilości. Teraz- tylko dwie sztuki a obok tablica informacyjna, że w czerwcu i lipcu zwierzęta migrują w celach rozrodczych na południe i wracają w drugiej połowie sierpnia.

Fot. Sequoia National Park

DZIEŃ 20 SEQUOIA NATIONAL PARK

Ostatni dzień naszego pobytu w USA i ostatni park na naszej liście- Park Narodowy Sekwoi. Żadne zdjęcie nie jest w stanie oddać piękna tych ogromnych drzew. Ich średnica dochodzi nawet do 10 metrów. Wśród nich General Sherman, największe drzewo na świecie. Warto wybrać się też na  spacer urokliwym i dość krótkim szlakiem Big Trees Trail, zobaczyć tunel wydrążony w drzewie czyli Tunnel Log czy przejść się na Moro Rock. Pamiętam jak polecano mi ten park a ja myślałam sobie, cóż to za atrakcja, drzewa. To są naprawdę niezwykłe, pobudzające do głębokiej refleksji wyjątkowej urody drzewa.❤🌳



DZIEŃ 21 BAKERSFIELD, BACK HOME

Ostatnią noc naszej wycieczki spędzamy w przyjemnym hotelu w Bakersfield. Stąd tylko 1,5h na lotnisko w Los Angeles LAX. Tuż obok lotniska, oddajemy nasze auto. Spisało się na medal. Po drodze robi się korek. Jadąc w tym kierunku koniecznie trzeba to uwzględnić. Na szczęście mieliśmy trochę zapasu czasowego. Lecimy do Londynu na Heathrow, a potem do Warszawy.✈️ Home, sweet home (jet leg był dość bolesny, dajcie sobie trochę czasu po powrocie na dojście do siebie.) 😊

Fot. Grand Teton National Park







Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Tarasówka - Małe Ciche

Pałac w Guzowie

Płazówka - Witów