Każdy powinien zobaczyć Jerozolimę …

Izrael przywitał nas słońcem. W środku lutego słońce świeciło mocno choć było jeszcze takie nieśmiałe, wiosenne. 😊




W południe w zacisznych miejscach można było pozwolić sobie na krótki rękaw. Wieczory jednak były zimne, bez kurtek i czapek byłoby naprawdę trudno.



Po wylądowaniu w Tel Avivie czekała nas długa przeprawa przez kontrolę na lotnisku. Mieliśmy trochę szczęścia wybierając ruchomy chodnik, który zaprowadził nas nieco bliżej , można powiedzieć, że do środka gigantycznej kolejki. Myślę, że rekordziści, ci z końca kolejki,  mogli spędzić w niej nawet koło czterech-pięciu godzin. Nam cały proces zajął 1,5 godziny, co biorąc pod uwagę zmęczenie spowodowane wstaniem w środku nocy i kilkugodzinnym lotem, nie było przyjemnym początkiem naszej wyprawy. Widziałam w kolejce ludzi starszych, schorowanych, rodziny z małymi dziećmi, mega słabe to było. Na szczęście wypożyczenie auta przebiegło sprawnie i w miłej atmosferze i dość szybko zapomnieliśmy o tym niezbyt fajnym początku naszego pobytu. 😊

 


 

Jeśli tylko jest taka możliwość na sam początek lubimy zatrzymać się w przyjemnym miejscu, które da nam wytchnienie po podróży. I tak było tym razem. Na pierwszy nocleg wybraliśmy Netanję, spore miasto położone nad Morzem Śródziemnym, nieco ponad pół godziny drogi z Tel Avivu. W Netanji jest sporo hoteli, widać, że w sezonie tętni ona życiem, w lutym było bardzo spokojnie i jednocześnie mega przyjemnie. 




Tu też jedliśmy pysznego streetfoodowego falafela. Zachwycił nas też pobliski naturalny ogród irysów – Iris Reserve. Te piękne bordowe kwiaty właśnie w lutym rozpoczynają kwitnienie. W tle przyjemnej ścieżki spacerowej towarzyszyły nam wieżowce mieszkaniowe, najwidoczniej są takie miejsca w Izraelu, gdzie powierzchnia jest maksymalnie wykorzystywana.


 


Tego dnia, jakby wrażeń nam było jeszcze mało 😊 wybraliśmy się na krótką wycieczkę do Hajfy, żeby zobaczyć osławione i faktycznie zachwycające Ogrody Bahai. 




Po drodze odwiedziliśmy ciekawie położony kibuc w Maagan Michael z fotogenicznym sercem, położonym tuż nad morzem.


Kolejny dzień naszej wyprawy to wycieczka do Jerozolimy. Auto zostawiliśmy na spokojnym, bezpłatnym parkingu po stronie izraelskiej (Dubnov St, polecam) i spacerem udaliśmy się w stronę Starego Miasta. Uprzedzam, że to niezły kawałek i pod górę, zawsze można wziąć taksówkę albo podjechać autobusem, my lubimy wymagające spacery 😊

 


 

Jerozolima dostarcza wielu przeżyć. Trudno mi je wszystkie opisać słowami. Niesamowita i przynosząca wiele refleksji mieszanka religijno-kulturowa, kolczaste druty i uzbrojeni wojskowi, niemal na każdym kroku. 

 


Patrząc na to wszystko pomyślałam sobie, że nasze główne religie wyszły z jednego, pięknego miejsca … z jakiegoś powodu zamiast jednej, łączącej wszystkich ludzi religii, stworzyliśmy sobie trzy (a potem jeszcze więcej) i od lat przekonujemy siebie nawzajem o wyższości naszej, nad innymi, co doprowadziło niestety do wielu tragicznych wydarzeń takich jak chociażby Holocaust czy tragedia na World Trade Center w 2001 roku. I dziś Chrześcijanie, Żydzi i Muzułmanie mieszają się w uliczkach starej Jerozolimy, w miejscach dla siebie niezwykle ważnych jak Ściana Płaczu, Droga Krzyżowa czy Kopuła na Skale a wokół odczuwa się atmosferę niepewności i napięcia… 

 

Czy nie prościej byłoby nam z jedną religią np uniwersalną religią miłości? 😊

Po zwiedzaniu jerozolimskiej starówki czekała nas jeszcze jedna, mozolna wspinaczka, do naszego hoteliku na Górze Oliwnej. Mozolna choć piękna bo w świetle powoli zachodzącego słońca. 



Na szczycie czekała na nas nagroda- z naszego pokoju roztaczał się piękny widok na Jerozolimę i na Kaplicę Wniebowstąpienia. Pobliski minaret i śpiewający muezin był miłym urozmaiceniem pobytu tym bardziej, że pierwsze śpiewy przed wschodem słońca były cichutkie. 



Kolejny dzień rozpoczęliśmy spacerem zboczem Góry Oliwnej podziwiając rozległy i robiący niezwykłe wrażenie cmentarz żydowski. Jest to najważniejszy cmentarz dla Żydów na świecie, z widokiem na Wzgórze Świątynne i Ścianę Płaczu. Według wierzeń to właśnie tędy ma przejść zmierzający w kierunku Wzgórza Świątynnego Mesjasz, wskrzeszając po drodze pierwszych zmarłych. Schodząc w dół cmentarza wmieszaliśmy się w wycieczkowe tłumy, tu też są takie miejsca gdzie niestety zwiedzających dużo. 

 


U stóp góry położony jest klimatyczny, niewielki Ogród Getsemani zwany Ogrójcem. Oczywiście nie omieszkaliśmy do niego zajrzeć. To tu Jezus często się modlił i spotykał się ze swoimi uczniami. Tu przebywał z Apostołami w dzień przed pojmaniem. Do dziś możemy podziwiać w ogrodzie sędziwe, oliwne drzewa, które podobno pamiętają te czasy.




Z Jerozolimy pojechaliśmy na wschód, przez obszar Autonomii Palestyńskiej, w kierunku Morza Martwego. W wypożyczalni powiedzieli nam, że nie wolno nam tam wjeżdżać bo nasze ubezpieczenie nie obowiązuje na tym terenie, w razie gdyby cokolwiek się stało. Mieliśmy niestety limit kilometrów do wykorzystania no i ambitny plan wycieczki, trzeba było podjąć to ryzyko. Jak to mówią no risk, no fun 😊 

 

 



Kolejny cel naszej podróży to Rezerwat Ein Gedi, urocza pustynna oaza wodospadów i pięknych widoków, opanowana o tej porze roku przez szkolne wycieczki. To chyba jedna z najlepszych pór roku na zwiedzanie tego miejsca. Nie wyobrażam sobie być tu latem, choć kąpiel w wodospadzie mogłaby być cudownym schłodzeniem się po spacerze w pustynnym gorącu. 

 



Podobnie bardzo trudna mogłaby być wspinaczka latem na pobliską górę Masada. To starożytna twierdza żydowska położona na szczycie płaskowyżu. Bardzo ciekawe miejsce, ważne dla Izraelczyków, stanowiące symbol heroicznej walki do końca. Na Masadę można się wspiąć, droga jest dobrze przygotowana, choć na końcu bardzo stroma, można też wjechać na nią kolejką. Jeden z przewodników mówił, że według rankingu CNN Travel to jedna z najlepszych kolejek górskich na świecie. Pod Masadą, w hostelu położonym na środku pustyni spędziliśmy kolejną noc.


 

Pamiętam, że o Morzu Martwym na geografii w szkole mówiliśmy całkiem sporo. Nieśmiało kiedyś marzyłam, żeby je zobaczyć. Tak na marginesie, był taki czas w moim nastoletnim życiu, że marzyłam też, żeby zostać nauczycielką geografii. 😊  No więc wracając do Morza Martwego, największa depresja na świecie, bardzo duże zasolenie, praktycznie zero żywych organizmów no i niezwykły mikroklimat.




O tej porze roku praktycznie puste plaże. Turystyczne miasteczko Ein Bokek przywitało nas słońcem i temperaturą 24 stopni. Idealne warunki na kąpiel, z których oczywiście natychmiast skorzystaliśmy. I to była bardzo dobra decyzja, po kąpieli, prysznicu, przebraniu się (tutaj ogromne brawa za infrastrukturę na plaży, naprawdę super komfort) przyszły chmury, zerwał się wiatr, zaczął padać deszcz i trzeba było uciekać z plaży. Jakkolwiek- sprawdziliśmy, faktycznie ciało unosi się na wodzie, można czytać książki, gazety itd., choć za długo  w takiej mega słonej wodzie nie jesteśmy w stanie wytrzymać. Moja skóra niestety odchorowała tę kąpiel. Jakkolwiek - nie żałuję, dolegliwości minęły a wspomnienia zostaną na zawsze. 😉

 



Tego dnia czekała nas jeszcze dość długa (jak na Izrael, który w sumie jest niewielkim państwem) podróż na południe, do położonej nad Morzem Czerwonym znanej z tutejszych raf miejscowości Ejlat. Hotel, w którym się zatrzymaliśmy przypominał raj na ziemi, szkoda, że nie mieliśmy więcej czasu, żeby nacieszyć się tym pięknie położonym, wyjątkowo zielonym i zacisznym miejscem. 


Nacieszyliśmy się za to delfinami, które w Ejlat mają swoją „bazę”. Mój małżonek skusił się na snorkeling razem z tymi przesympatycznymi stworzeniami, ja obserwowałam je z pomostu i robiłam zdjęcia. To był zdecydowanie prawdziwy stan FLOW, mogłabym tak jeszcze długo. W Ejlat spełniło się jeszcze jedno moje przyrodnicze marzenie- w tutejszym miejscu obserwacji ptaków mogliśmy podziwiać flamingi. Bird Sanctuary bo tak nazywa się to miejsce, położone tuż przy przejściu granicznym z Jordanią, to faktycznie sanktuarium, jest tu super infrastruktura i świetne warunki do obserwacji ptaków.



 

W drodze powrotnej do Tel Avivu zahaczyliśmy jeszcze o Timna Park, kolejne ciekawe miejsce na pustyni z niezwykłymi formacjami skalnymi, zabrakło nam jednak czasu na gruntowne zwiedzanie. Może jeszcze kiedyś tu wrócimy. 😊



Na sam koniec wyprawy zafundowaliśmy sobie noc w hotelu kapsułowym, ciekawe doświadczenie. 😊 Hotel w świetnej lokalizacji, z widokiem na morze, bardzo nowoczesny, było wszystko co potrzeba. Na jedną noc w sam raz. Choć jak ktoś ma trudności z małymi przestrzeniami ,klaustrofobia itp.- raczej nie polecam. 

 


Wieczorem zwiedzanie Jaffy, fajny klimat, wieża zegarowa, urokliwe placyki i uliczki, wypowiedziane życzenia z dotknięciem swojego znaku zodiaku na Moście Życzeń. 



Rano jeszcze tylko oddanie auta, znów dość długa przeprawa na lotnisku, „magiczna naklejka” od pań z security, o który pytają wszystkie służby i który zapewnia wydostanie się z tego kraju i fruuuu, do domu. Do następnego !











Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Tarasówka - Małe Ciche

Pałac w Guzowie

Płazówka - Witów